Nie sposób jednak zaczynać od nowa. Tylko niemowlę może zacząc całkiem od początku
Nadszedł rok tysiąc dziewięćset siódmy i teraz było tam miasto. Wyrosło nagle,
niemal w
przeciągu nocy: najpierw uruchomiono kopalnię numer dwanaście, potem czternaście
i
piętnaście, wreszcie szesnaście. Zbudowano tory kolejowe, a torami przyjechali
górnicy.
Początkowo przyjeżdżali zza oceanu, z Anglii, Irlandii, Szkocji i Walii. Później
zaczęli
przyjeżdżać zewsząd. Dominion Coal Company wykupiła ziemię i zbudowała setki
domków
pracowniczych, praktycznych drewnianych bliźniaków. Zbudowano szkołę, katolicki
kościół,
Luvovitzowie otworzyli własne delikatesy i sklep z koszernym mięsem,
Maclsaacowie drogerię i
cukiernię, a towary zgromadzone w sklepie towarzystwa stalowego skradłyby duszę
każdej
górniczej żony, i to bez pomocy Mefistofelesa.
W piątkowy wieczór górnik wręczał żonie kopertę z zarobionymi pieniędzmi. Żona
otwierała
ją i zaczynała biadolić, że mąż wydał tak dużo na piwo. Problem polegał na tym,
że gdy
nadchodziła pora sobotnich zakupów, koperta z tygodniówką - wszystko jedno, czy
górnik
nadwerężył ją, czy nie - ledwo starczała na wyżywienie sześcioosobowej rodziny.
Ale ci z
towarzystwa mieli na to lekarstwo: „kartę”. Był to rodzaj kredytu. Żona mogła
wydawać
pieniądze tylko w tych sklepach, które sprzedawały towary niedostępne w sklepie
towarzystwa.
A w sklepie towarzystwa musiała kupować „na kartę” żywność, obuwie, ubranie i
naftę. Koperta
z tygodniówką męża robiła się coraz cieńsza i cieńsza, i wkrótce zostawał w niej
tylko krótki
bilans podsumowujący, ile są winni za czynsz, jak wysokie odsetki naliczył im
sklep i ile jeszcze
mogą tam wydać. Sklep towarzystwa nazywano „Os-kub”.
Ludzi wciąż przybywało - tłoczyli się na biegnących z północy na południe
ulicach i na
biegnących ze wschodu na zachód alejach, z których niemal każda nosiła imię
katolickiego
świętego lub węglowego magnata. Miasto zrodzone z koniunktury. Oficjalnie nie
istniało, nie
miało jeszcze nazwy, mimo to dom Piperów znalazł się nagle na ulicy, która - w
przeciwieństwie
do miasta - nazwę miała: Wodna. Ulica Wodna.
Materia nie była w kościele od dnia ślubu. Teraz, kiedy tuż obok wyrósł
katolicki kościół, nie
było powodu, żeby nie mogła tam pójść. Niemniej czuła, że na to nie zasługuje.
Matka Boska nie
odpowiedziała na jej modły. Materia wciąż nie kochała córki i była pewna, że
wina za to tkwi w
jej sercu:
- Katarzyno, ta’ai la hun.
Wzięła dziecko na kolana, objęła je i zaśpiewała, monotonnie, w
charakterystyczny sposób:
Kan andi asfur Zarifwa ghandur Rasu ahmar, szaru asfar Bas ujunu sud Sud misla-
l-lajl...
Kołysała córeczkę, kołysała i nagle ogarnął ją smutek - czy to miłość? Uczucie
do miłości
zbliżone? Oby. Oby. Katarzyna miała chłodną skórę. Ogrzeję cię - pomyślała. I
śpiewała dalej.
Dziecko zastygło bez ruchu, wciśnięte w jej wielkie, pulchne, rozkołysane ciało.
Materia
pogładziła je po ognistych włosach, ciepłą brązową dłonią przesunęła po
zielonych, szeroko
otwartych oczach. Dziewczynka wstrzymała oddech. Próbowała tej pieśni nie
rozumieć.
Próbowała myśleć o tatusiu, o rzeczach jasnych i przyjemnych: o świeżym
powietrzu i zielonej
trawie. Bała się, że tatuś się dowie. Że będzie urażony. I ten zapach...
Materia wypuściła córkę z objęć. Nic z tego. Bóg ją przejrzał, Bóg widział, co
ma w sercu. A
w sercu miała pustkę.
Przestała chodzić na strych, żeby wypłakiwać się nad otwartą skrzynią, i płakała
teraz,
gdziekolwiek popadło. Płakała, nie przerywając pracy, a płacząc, nie wykrzywiała
nawet twarzy.
- Poprosimy jednego twardziocha i dwie pomadki - powiedział Jakub.
W cukierni Maclsaaca pachniało wiosenną sosną, gorzkimi ziołami i słonymi
irysami. Pan
Mclssac sięgnął do przechylonego dzbana pełnego tęczowych pyszności. Za nim, na
dziesiątkach
wiszących jedna nad drugą półek, stały butelki oraz pudełka z proszkami,
esencjami, olejkami i
maściami. Na wszelkie dolegliwości.
Maclsaac poczęstował Katarzynę cukrową laseczką o smaku sarsaparylli, lecz
dziewczynka
zawahała się i popatrzyła na ojca.
- W porządku, kochanie - powiedział Jakub. - Pan Maclsaac nie jest obcym.
Maclsaac spojrzał poważnie na Katarzynę, pochylił głowę i rzekł:
- Śmiało, dotknij.
Dotknęła jego gładkiej jak kula bilardowa łysiny i uśmiechnęła się.
- Słyszałem, że masz tęgie płuca, panienko.
Ssąc cukrową laseczkę, rezolutnie skinęła głową. Maclsaac roześmiał się. Jakub
się
rozpromienił i razem z Katarzyną wyszedł ze sklepu.
- Jest śliczna - powiedziała pani Maclsaac, siedząc na szczeblu rozsuwanej
drabiny.
- Tak, śliczna.
- Za śliczna. Nie dadzą rady jej wychować.
Żona przypilnowała sklepu, mąż wyszedł na zaplecze, żeby łyknąć „kropelkę czegoś
na
wzmocnienie”. Pan Maclsaac brał udział w wojnie burskiej
|
|
Nie sposób jednak zaczynać od nowa. Tylko niemowlę może zacząc całkiem od początku"
8 I przynieśli do niej książęta filistyńscy siedem powrozów, jak
była rzekła,
9 i związała go nimi, podczas gdy się u niej ukryła zasadzka i
w komorze końca sprawy...27
Sam jeden, zdany na własne tylko sily, odpowiedzialny za
wszystko, z początku otaczany niechęcią i nieufnością —
zaczyna pracę z troską o los dzieci, o los...Przyszło tylko kilka osób z doliny, byli za to
wszyscy uczniowie z miasta — paru śpiewaków i pianistów, kilku gitarzystów i
paru komików...Przejście było zupełnie puste i pomimo deszczu, który walił w dach nad nimi,
pachniało zwyczajnym suchym zapachem takich zakurzonych miejsc...Próbowała otworzyć
okno od strony trawnika, ale ja je przedtem zaryglowałem i kapitan dostanie mimo
wszystko
różowy pokój, i będzie musiał puszczać dym do komina...Strach mnie oblatuje, bo co też synek zechce
ze mną zrobić,
jeżeli Mariola nie wróci? W głowie od tego mi się kołuje i ogólna niechęć do
wszystkiego
ogarnia...Nie ośmielił się zwlekać chwili dłużej, gdyż prowadzony przez swych strażników z każdym krokiem, zbliżał się do tego, co nimi zawładnęło...Orzeł, co niedaleko na stromej skale siedział i, nastroszywszy pierze,
przypatrywał się
wszystkiemu, zatrzepotał nagle szeroko skrzydłami, uderzył niemi gwałtownie...Postać, która wyłoniła się z dymu i stanęła przed nimi
była dwukrotnie wyższa od długonogiego Faebura z Eridu...Dwóch pustelników podeszło
do mnie i poprosiło o pomoc, a ja niechętnie zgodziłem się na
potajemne spotkanie z nimi głęboko w lesie...
Cytat
Hi mihi doctores semper placuere docenda qui faciunt plus, quam qui facienda docent - ci mi się nauczyciele podobali w uczeniu, którzy raczej czynią niż uczą rzeczy już uczynionych. Do sukcesu nie ma żadnej windy. Trzeba iść po schodach Fidei Defensor (Fid Def lub fd) - obrońca wiary (tytuł Henryka VIII bity na wszystkich brytyjskich monetach). (tytuł Henryka VIII bity na wszystkich brytyjskich monetach). (tytuł Henryka VIII bity na wszystkich brytyjskich monetach) Eripuit coelo fulmen, sceptrumque tyrannis - wydarł niebu piorun, a berło tyranom. Ignorancja nie jest niewinnością, jest grzechem. Browing R |
|